Krzyk. Długi i rozpaczliwy. Rozdzierający duszę i ciało. Pozbawia cię powietrza i blokuje krtań. Zagłusza odgłos martwego ciała uderzającego o ziemię…
Cisza wokół wioski jest
przytłaczająca. Chrzęst piasku pod butami wyraźnie zaznacza się na ścieżce.
Czujesz dreszcz, który przeskakuje po wszystkich kręgach.
Trzy dni. Tyle zajęła ci
misja, którą przyjęłaś z dużą niechęcią. Mniej, niż zakładał Hokage. Więcej,
niż byś sobie życzyła.
Gdy dochodzisz do
głównej i obecnie jedynej bramy prowadzącej do Konohy, spojrzenia Kotetsu i
Izumo krzyżują się w niepewności.
Marszczysz niezadowolona
nos i obrzucasz ich srogim spojrzeniem, które wyćwiczyłaś w szpitalu polowym.
– Przykro nam Sakuro… –
odzywa się pierwszy, a ty już rozumiesz.
Sasuke, tak się cieszę.
Mięśnie napinają się
same jeszcze zanim zdążysz pomyśleć co robisz. Biegniesz. Przed siebie. Wzdłuż
wyludnionych ulic. Po piachu i bruku. Słyszysz tylko własny, ciężki oddech.
Zaprzeczenie, a później
niedowierzanie.
Czy naprawdę posunęli
się aż tak daleko?
Nareszcie możesz wrócić…
z nami…
ze mną…
Dyszysz, gdy docierasz
nieświadomie do celu. Tłum ludzi zasłania ci widok, jednak unoszący się wokół
odór przyszłej śmierci wypełnia twoje nozdrza i zatoki. Zamierasz, kiedy wzrok
nareszcie dosięga centrum zbiorowiska. Niewielkie podwyższenie, na którym stoi
kilku członków ANBU. Dwóch z nich trzyma w żelaznym uchwycie czarnowłosego
mężczyznę.
I wszystko będzie
dobrze.
– Sasuke – niemy szept
wyrywa się z twoich drobnych ust. Do oczu napływają łzy. Gwałtownie chwytasz
powietrze, gdy uderza w ciebie rozpacz. Dostrzegają cię pierwsi ludzie. Gapie z
ostatnich rzędów, dla których zrozpaczona pseudo kochanka jest lepszym
widokiem, niż majaczący w oddali nukenin.
Spojrzenie kierujesz na
drugi plac, zbudowany na skalnej półce. Znajduje się dokładnie przed tobą.
Spomiędzy łez dostrzegasz białą postać, która stoje przy barierce.
– W imieniu rady pięciu
kage – dociera do ciebie tak dobrze znani ci głos. – z racji nadanego mi prawa.
– Sądziłaś, że jest ci przyjazny. – nakazuję – Zaciskasz powieki z
niedowierzania. – wykonać karę śmierci – powietrze w twoim organizmie przestaje
krążyć, gdy wstrzymujesz oddech. – na Sasuke Uchiha.
Nic ci nie grozi.
Krzyk. Warkot. Jęk.
Bulgot.
Błagania czy jeszcze rozkazu?
Przeraźliwy. Wysoki.
Sinusoidalnie zmieniający się w pisk przecina powietrze, gdy tylko otwierasz
usta. Ciało drży targane rozpaczą, którą przeplata furia. Dziesiątki par oczu
odwracają się zaskoczone a ty, nie do końca świadoma, prężysz się do skoku.
Nagle czujesz żelazny
uścisk na przedramieniu. Warczysz i odwracasz się gwałtownie w stronę
napastnika. Niedźwiedzia maska wpatruje się w ciebie pozbawionymi wyrazu,
czarnymi plamami. Prychasz niczym kot i pięścią przepełnioną czakrą zadajesz
jeden, precyzyjny cios. Mężczyzna z cichym świstem gwałtownie wypchanego z płuc
powietrza, zostaje odrzucony na ścianę budynku.
Rozwiązałaś problem ale
straciłaś cenne sekundy. Gdy się obracasz dostrzegasz jak ninja z kataną
odwraca się w stronę miłości twojego życia. W trakcie biegu wpatrujesz się w
nich uparcie, jakby twoje spojrzenie mogło zamrozić czas.
Przecież jesteś
bohaterem.
Przeciskasz się przez
tłum. Siłą forsujesz drogę chociaż wiesz, że nie masz szans. Inni już po ciebie
idą. Wciągasz powietrze jakby od tego zależało twoje życie i krzyczysz.
Wrzeszczysz jego imię. Żeby wiedział. Żeby pamiętał.
Tylko co?
Nie odważą się zabić
kogoś takiego.
Dopiero teraz zauważasz,
że patrzy na ciebie. Zamaskowana postać zamachuje się. Spoglądasz w ukochane, czarne
oczy i dostrzegasz coś, czego nigdy w nich nie widziałaś.
Strach?
Ostrze katany zanurza
się w miękką tkankę. Prześlizguje się między kośćmi i dociera do kurczącego się
mięśnia.
Ucisk na ramionach znika.
Z ust wycieka krew.
Oczy zamykają się. Na powiekach zostaje wypalony obraz pięknych,
płaczących, zielonych oczu.
Chcesz opaść bezwładnie
na kolana, tak jak sekundy temu jego martwe ciało. Ale biegniesz dalej.
Wszystko dookoła zamiera,
gdy osiągasz cel. Mimo obecności szarych masek, ignorując karcące spojrzenia i
szepty niedowierzania klęczysz obok trupa. Napinasz mięśnie, gdy odwracasz go
na plecy.
Taki ciepły. Taki
rumiany. Taki niemartwy.
Zupełnie jakby spał,
myślisz. Twoje drżące ręce błądzą po jego ciele. Niby bez celu. Zagubione.
Niedowierzające, że wreszcie mogą go dotknąć.
Krew jest lepka i
ciepła. Brudzi twoje dłonie i przedramiona. Widzisz jak nadal powoli wypływa z
rany. Miejscami zasycha.
Twoja czakra samowolnie
przepływa na niewielki otwór w jego klatce. Wiąże ścięgna, łączy mięśnie,
zasklepia skórę.
– Nie możesz teraz odejść – szepczesz przekonana. – Nie pozwolę ci znowu
mnie zostawić – dodajesz, jednak czarne oczy pozostają tak samo zapadnięte. Zupełnie jak setki,
dziesiątki innych, które próbowałaś ocalić zaledwie kilka tygodni temu.
Metaliczny zapach i
matowe rogówki przywołują wspomnienia. Jęki umierających. Krzyki cierpienia.
I krew. Wszędzie. Czerwona, ciemna i mazista.
Ktoś chwyta cię za bark.
Gwałtowne szarpnięcie odrywa cię od pacjenta. Ale ciebie już nie ma. Klęczysz wpatrzona
w dal. Ręce bezwładnie zwisają wzdłuż twojego ciała.
Jesteś kilometry dalej,
godziny wcześniej.
Smród. Odór brudu i potu
wymieszanego z łzami, doprawiony gorzko-kwaśnym aromatem fekaliów dochodzi
zewsząd.
Stoisz pozbawiona
energii i ochoty. Kolejne pole bitwy, na które docierasz i kolejni ranni,
którym już nie pomożesz.
Ciała kłębią się na
stosach. Ludzkie, szare i wypompowane z krwi mieszają się z białymi truchłami
genetycznych eksperymentów.
Kładziesz się wśród nich
wszystkich. Zagubiona. Obojętna. Kontemplujesz. Może, jeśli tu zostaniesz, to
wszystko w końcu zniknie? Pamiętasz, że kiedyś chciałaś krzyczeć. Biec.
Pomagać. Operowałaś i zamykałaś pacjentów niczym puszki konserw na taśmie
produkcyjnej.
Ale jaki to ma cel?
Leczysz ich a oni nadal umierają. Wlewają się mięsnymi potokami do prymitywnych
imitacji szpitala, żeby chwilę później wrócić na front.
Zaczynasz się śmiać.
Twój chichot roznosi się po polanie tworząc małą groteskę. Kroplę szaleństwa
wśród kałuży horroru.
Seria szarpnięć i
krzyków wybudza cię. Stoisz, chociaż nie pamiętasz abyś wstawała. Nieprzytomnym
wzrokiem patrzysz na biel maski. Wszystko wydaje ci się takie odległe,
odrealnione. Dotykasz dłonią czoła, przesuwasz ją na policzek. Myślisz, że masz
gorączkę. Jednak, gdy czujesz, że zostawiasz na nich mokry ślad zaskoczona
podnosisz obie dłonie do twarzy.
Krew? Myślisz zdziwiona.
Jego krew. Uderza w
ciebie nagle.
Szlachetna, zbrukana i
odkupiona. Krew zgniłego i zagubionego rodu. Teraz martwego jak jego ostatni
potomek. Jak czyny, które miały go rozgrzeszyć.
Zapadasz się. W sobie. W
nim. W jego losie. Oddech sam ucieka z płuc, zabiera tlen z pęcherzyków.
Rozpacz łamie ci żebra, rozdziera tkanki. Masz wrażenie, że wylewa się z ciebie
i z chlupotem rozbija o ziemię.
Rozbieganym wzrokiem
starasz się znaleźć jego ciało. Powinno być tu. Obok. Przecież nigdzie nie
odchodziłaś. Kątem oka dostrzegasz obcych ci ludzi otaczających czarny wór.
Ignorując ostry ton stojącego obok ANBU odwracasz się w tamtą stronę jednak coś
cię powstrzymuję. Zaczynasz się wić próbując uwolnić od palącego dotyku.
Krzyczysz niczym opętana, gdy mężczyźni zrzucają ciało na stojący pod
podwyższeniem wóz.
Nagle czujesz ukłucie.
Precyzyjny cios wymierzony w jeden z punktów witalnych. Łzy momentalnie
przestają ciec, ręce już nie drżą a ty wpadasz w ciemność…
* * *
Pogrzeb obserwujesz zza
farmakologicznej mgły. Od egzekucji nie możesz spać ani jeść. Przyjaciele,
lekarze. Udają troskę choć nie rozumieją. Obdarowują się pełnymi troski i
niepokoju oczami, nieskończonymi tupperwere’ami z jedzeniem i drobnymi,
kolorowymi pastylkami. Myślą, że to ci pomaga a ty nie wyprowadzasz ich z
błędu. Kiedy znikają, dalej błąkasz się między wspomnieniami, próbując
zrozumieć co się stało.
Jest gorąco. Słońce liże
cię swoimi promieniami po policzkach, łydkach i dekolcie. Dogrzewa obolałe od
dreszczy i ciągłego szlochu ciało, zatapiając się w czarnej tkaninie ubrań.
Zupełnie jakby chciało wypalić resztki twojej świadomości.
Stoisz osamotniona obok
grabarza. Nie ma rodziny, która by zapłakała. Nie ma przyjaciół, którzy by
pamiętali. Gdzieś niedaleko majaczy zgarbiona postać senseia. Nie chcesz
dopuścić do siebie tej myśli, bo wiesz, że nie darujesz mu. Nie wybaczysz tego,
że zostawił swojego podopiecznego, gdy go najbardziej potrzebował. Że nie
walczył, tak jak powinien. Wmawiasz sobie, że tak jak Naruto, jest gdzieś
daleko i nie wie.
Ta część cmentarza jest
szara. Martwa. Niegdyś białe nagrobki przytłaczają monotonią inskrypcji. Fugaku
Uchiha, kochający mąż i ojciec.
Mikoto Uchiha, kochająca
żona i matka.
Hazuki… córka i matka…
Uchiha... Hikaku…
syn…
Naori.. siostra…
ojciec... Rai…
Uchiha…
Naka…
dziadek... Setsuna…
Uchiha…
brat i syn...
Hikaku…
Kręci ci się w głowie.
Czy naprawdę było ich aż tylu? Sama myśl jest dla ciebie irracjonalna. Nie
pamiętasz twarzy, imion, znaków na plecach. Nikt o nich nie opowiada. Nie
wspomina. A przecież byli ludźmi jak wszyscy. Marszczysz czoło. Powoli opada na
ciebie ciężar tragedii, który do tej pory dźwigał Sasuke.
Trumna z hukiem opada na
dno a ty wzdrygasz się. Grudy ziemi bębnią o drewniane wieko skrzyni. Bez słowa
pożegnania. Bez czasu na smutek.
Chcesz płakać. Chcesz
rwać różowe kosmyki i rozrzucać dookoła niczym kawałki własnego serca. Ale nie
możesz. Chemia płynąca w twoich żyłach otępia cię na tyle mocno, że jedynie
wpatrujesz się w niknący pod glebą szkarłat trumny.
Opuszczasz cmentarz
szybkim krokiem. Wtulasz się w za dużą marynarkę i chwiejnie kierujesz się w
stronę mieszkania. Teraz wydaje ci się za duże i zbyt radosne. Przecież
starałaś się o nie z myślą, że Sasuke do ciebie dołączy. Jako kochanek,
chłopak, przyjaciel. Ktokolwiek. Obiecałaś mu spokój i domowe ciepło. A
dałaś zbitek drewnianych dech i kwaterę na cmentarzu.
Kiedy idziesz otaczają
cię szepty. Ulice są przepełnione ludźmi, którzy patrzą na ciebie. Z początku
robili to ukradkiem. Teraz nawet nie starają się z tym kryć. Są pełni
niedowierzania. Obrzydzeni twoją rozpaczą i trwającą latami, niemą zdradą.
Pozostajesz milcząca. A
przynajmniej starasz się, dopóki cię widzą. Czujesz wtręt, w którym toniesz za
każdym razem, gdy obdarowują cię obślizgłymi spojrzeniami. Emanujesz
nienawiścią, kiedy przypominasz sobie, że twoje cierpienie jest ich winą.
Furia Uchihów i żądza
zemsty spływają na ciebie, gdy jesteś sama. Płaczesz, chociaż nie jesteś pewna
dlaczego. Wpatrujesz się w starą fotografię drużyny siódmej. Jedyne zdjęcie, na
którym jesteście razem. Powoli wszystko staje się dla ciebie jasne. Nareszcie
rozumiesz. Szaleńczy chichot sam wydostaje się z twoich ust. Brzegami dłoni
dociskasz oczy, aby przestały łzawić. Jedną dłoń wplatasz we włosy, za które
przez chwilę ciągniesz, sprawdzając czy znowu możesz czuć ból. Drugą ocierasz
spływającą z nosa wydzielinę.
– Nie martw się –
szepczesz, chociaż twój głos przypomina bardziej szlifowanie metalu. – Oni
wszyscy za to zapłacą – oznajmiasz głaszcząc szybę ramki, w miejscu twarzy
chłopaka. – Już ja tego dopilnuję.
* * *
Wodociągi to średniej
wielkości budynek znajdujący się na obrzeżach wioski. Ciągle wypełniony szumem
wody, pachniał jak świeżo zdezynfekowana sala operacyjna.
Znasz je z wielkiej
odbudowy po ataku Paina. Często przychodziłaś zebrać próbki do badania jakości
mikrobiologicznej wody, więc nikogo nie zdziwiła twoja nagła wizyta. Jak zawsze
był środek dnia, a wszystkich pochłaniała własna praca.
Wolnym chodem docierasz
do głównej rozdzielni. Głośny szum wody oraz bzyczenie aparatury wrzynają ci
się w skroń. Oparta o zamknięte drzwi, przebierasz nogami analizując
pomieszczenie. Kiedy znajdujesz to, czego szukałaś, prawa część ust unosi się
do góry, wykrzywiając w coś na wzór uśmiechu.
Dozownik chloru otwierasz
łatwiej niż myślałaś. Słój, który masz w torbie przez sekundę waży setki ton,
wgniatając cię w podłogę. Przebłysk zwątpienia wystrzelił z jednej części mózgu
by synapsami pognać do drugiej.
Tłumisz go gwałtownie i
wyjmujesz szklany pojemnik. Zawartość chlupocze złowieszczo. Przyglądasz się
jej zaintrygowana. Trucizna jest zupełnie bezbarwna, pozbawiona smaku i
zapachu. Krystalicznie czysta, ma swój urok mimo straszliwego działania.
Znaleziona w jednej z licznych kryjówek Orochimaru jest efektem ostatniej
misji, którą wykonałaś. Uśmiechasz się wiedząc, że coś, co miało ochronić
wioskę przed twoim gniewem, przyczyni się do jej upadku.
Postanowiłaś, że za
zemstę zabierzesz się bardziej finezyjnie, niż Sasuke. Nie widzisz celu w
atakowaniu jej i wyrzynaniu jednego mieszkańca za drugim. Za dużo roboty. Za
dużo… brudu. Ty stawiasz na kobiecą klasykę. Mieszankę chemiczną, która po
dostaniu się do organizmu, zostaje momentalnie zaabsorbowana.
– Jeżeli wierzyć
dokumentacji Sannina – mówisz obracając przed oczami słój – ciało ofiar zaczyna
gnić po kwadransie. Po godzinie rozkład doprowadza do zgonu. – Otwierasz
pojemnik i przechylasz go nad zasobnikiem. Obserwujesz jak ciecz łączy się z
płynem w zbiorniku. – Chyba że wcześniej wystąpi paraliż. Skutek uboczny,
pojawiający się u czterdziestu trzech procent chorych.
Zadowolona wychodzisz z
pomieszczenia, dokładnie zamykając drzwi. Sprężystym krokiem wydostajesz się z
budynku i kierujesz się w stronę Skały Hokage.
Nareszcie nie słyszysz
szeptów. Ulice w końcu są spokojnie a ty bez problemu docierasz na szczyt
urwiska. Chcesz się nacieszyć chaosem, który wywołałaś. Zobaczyć, czy aby na
pewno Konohańczycy będą cierpieć tak samo jak ty.
Gdy słyszysz pierwszy,
pełen przerażenia i bólu krzyk, uśmiechasz się krzywo. Siedzisz na skraju
urwiska i beztrosko machasz nogami. Widzisz jak pierwsi ludzie dotknięci
nieznaną chorobą biegają po wiosce, panicznie szukając pomocy. Jak tłumy ludzi
dobijają się do szpitala, któremu do tej pory ledwo wystarczało miejsca dla
chorych. Z zniesmaczeniem patrzysz, jak ninja skaczą po najbliższych dachach,
zbliżając się do Rezydencji Hokage.
– Czas uciekać! –
chichoczesz i znikasz w kłębie dymu.
* * *
Dwadzieścia jeden
godzin. Tyle wystarczyło, żeby wielka Wioska Liścia obróciła się w pył. Idąc po
pustych ulicach czujesz odór rozkładu. Nie sądziłaś, że tak szybko stanie się aż
tak silny. Na ulicach nie ma wiele trupów. Znaczna większość mieszkańców umarła
we własnych łóżkach, nie mogąc uzyskać pomocy.
Przechodząc obok
kwiaciarni nie dostrzegasz blond kitki. W dzielnicy Inuzuka, pierwszy raz od
dawna nie słyszysz żadnego ujadania. Wokół Akademii brakuje ci dziecięcych
krzyków.
Mimo to czujesz, że tak
powinno być.
– Tak jest nareszcie
dobrze – stwierdzasz dochodząc do bram cmentarza. Białe nagrobki wreszcie cię
nie odstraszają. Wydaje ci się, że szare, matowe kamienie w najstarszym
skrzydle niemal witają cię jak swoją.
Kiedy docierasz do
jedynego ciemnego nagrobka wzdychasz głęboko z zadowolenia. Cieszysz się, bo
kamieniarz, dzięki sporej łapówce, przełamał swoją niechęć i zdążył tuż przed
śmiercią wykonać twoje zamówienie.
Opadasz na kolana
wpatrując się w czerń marmuru. Zza pleców wyciągasz długi nóż, którego ostrze
połyskuje w słońcu. Rozpinasz burgundową kamizelkę odsłaniając brzuch i
biustonosz. Zimny metal styka się z twoją skórą. Czujesz przyjemny dreszcz
przelatujący przez dolne partie kręgosłupa. Zamykasz oczy. Czujesz powiew letniego
wiatru na gołej skórze. Słyszysz jak liście szorują po piasku.
Zaciskasz dłonie mocniej
na rękojeści i dociskasz do siebie niczym ukochane dziecko. Tkanka ustępuje pod
naporem ostrza, które przenika przez nią i zagłębia się dalej, rozcinając
wszystko co napotka na swojej drodze.
Ostrym szarpnięciem
wyciągasz sztylet i odkładasz go na bok. Widzisz jak krew rytmicznie wycieka z
rany przy każdym skurczu serca. Delikatnie opadasz na prawy bok, kiedy kątem
oka dostrzegasz sylwetkę.
Słabniesz. Nie masz siły
podnieść głowy i przyjrzeć się intruzowi, który psuje twoje ostatnie chwile
życia. Mrużysz oczy chcąc odzyskać ostrość widzenia, jednak dostrzegasz tylko
czarne, wysokie buty i skraj grubego, fioletowego sznura.
– Irytująca… – słyszysz,
a twoje serce bije szybciej. Chcesz coś powiedzieć. Sprawdzić. Dotknąć. Jednak
jedyne co czujesz to powoli obejmujący cię chłód, gdy zapadasz w ciemność…
Kiedy odpływa, na jej twarzy widać konsternację zmieniającą się w delikatny
uśmiech ulgi. Na chwilę odrywasz spojrzenie od jej spokojnej twarzy i
przyglądasz się białym literom wyrytym na nagrobku.
Tu spoczywa Sasuke
Uchiha, bohater Czwartej Wielkiej Wojny Shinobi oraz Sakura Haruno jego wierna
przyjaciółka.
Wzdychasz. Podchodzisz bliżej i zatrzymujesz się nad kobietą. Dwoma palcami
odgarniasz kosmyki z jej bladej twarzy. Wstajesz, wzrokiem szukając członków
Taki i czerwonowłosej kobiety.
_________________________________________________
I jak Wam się podoba takie otwarte (?) zakończenie?
Miałam bardzo wiele dylematów podczas pisania tego szorta. Wiele wstępnych założeń uległo zmianie w trakcie tworzenia historii.
Opowiadanie chciałam zamieścić z okazji Halloween, jednak jak zwykle zanim
zdecydowałam się na napisanie czegokolwiek, termin minął, a ja pozostałam z
dręczącym mnie pomysłem.
Mam nadzieję, że się Wam podobało. Nie obiecuję następnego opowiadania, bo nie mam pojęcia kiedy znów będę miała czas i pomysł na cokolwiek. Pozostaje mi tylko liczyć, że gdy już je dodam, to się znów spotkamy ;)
Konglomerat - całość będąca połączeniem różnorodnych elementów (Słownik Języka Polskiego PWN)
Dobra, partówka bardzo mi się podobała. Świetnie pokazałaś jak śmierć Sasuke wpłynie na Sakurę. Ale ja się zastanawiam, kto w takim razie umarł, skoro to nie był Uchiha. :D Ktoś się za niego podmienił? Może Karin? :D
OdpowiedzUsuńTego jestem ciekawa. ;)
No to co? Do zobaczenia u ciebie za jakiś czas? xD
A dziękuję, dziękuje!
UsuńJesteś pewna, że nie zginął? Może to co Sakura widziała przed śmiercią, było tylko omamem? Wymysłem jej chorego umysłu?
A może jednak wszystko ukartował Sasuke i przyszedł ją uratować? Może razem na ruinach Konohy odbudowali klan Uchihów?
A co jeśli mimo wszystko zostawił ją, żeby się wykrwawiła na jego grobie?
Tak wiele możliwości, tak mało wyjaśnienia, co ;D
Pisząc to, miałam nadzieję, że namieszam czytelnikom w głowie i chyba trochę mi się udało :)
Zdecydowanie do zobaczenia!
Czytam ostatnio same złe zakończenia, więc zaparłam się na Twoją partówka, ponieważ moja głowa mówiła "Kropcia da Ci do poczytania happy end". Nie dała, ale dlaczego obrazek Sakury nie naprowadził mnie na to czego mogę się spodziewać? Czasami bywam głupiutka ^^". A co do opowiadania: nie zabijajcie mi Sasuke! Błagam, nie! To takie przykre, jak mi go brakuje. A ta świruska Sakura to już w ogóle dramat! Odpływa w niebyt i jest tutaj gorsza od Orochimaru i innych zbirów. Koniec końców zgnije jak mieszkańcy w niezakopanym grobie. Słodko-gorzka miłość kobiety.
OdpowiedzUsuńBuziaki!!!
Ale skąd taki sceptycyzm? Jak już odpowiadałam Izanami Hell - wszystko jest kwestią interpretacji ;)
UsuńMoim celem od początku było stworzenie zakończenia, które pozostaje do interpretacji czytelnika! Dlatego spokojnie możesz założyć, że Sasuke wcale nie zginął, a na dodatek przyszedł po Sakurę i ją uratował.
A potem żyli długo i szczęśliwie bez skrzywień psychicznych wywołanych traumą lub żądzą zemsty, z gromadką małych dzieci ;D
Aaa! To było brutalne, brutalne i mocne. I mi się podobało :D
OdpowiedzUsuńJednak ja wolę wierzyć w to smutne zakończenie - taka ze mnie trochę masochistka :P
Szorcik pełen emocji, czytałam, czując ciarki na ciele.
Gratuluję!
Cieszę się, że również Tobie się spodobało! Przyznam - miało być strasznie, koszmarnie i zagadkowo.
UsuńBardzo mi miło, że przypadło Ci do gustu <3