niedziela, 18 listopada 2018

Konglomerat nienawiści - szort

Krzyk. Długi i rozpaczliwy. Rozdzierający duszę i ciało. Pozbawia cię powietrza i blokuje krtań. Zagłusza odgłos martwego ciała uderzającego o ziemię…
Cisza wokół wioski jest przytłaczająca. Chrzęst piasku pod butami wyraźnie zaznacza się na ścieżce. Czujesz dreszcz, który przeskakuje po wszystkich kręgach.
Trzy dni. Tyle zajęła ci misja, którą przyjęłaś z dużą niechęcią. Mniej, niż zakładał Hokage. Więcej, niż byś sobie życzyła.
Gdy dochodzisz do głównej i obecnie jedynej bramy prowadzącej do Konohy, spojrzenia Kotetsu i Izumo krzyżują się w niepewności.
Marszczysz niezadowolona nos i obrzucasz ich srogim spojrzeniem, które wyćwiczyłaś w szpitalu polowym.
– Przykro nam Sakuro… – odzywa się pierwszy, a ty już rozumiesz.

Sasuke, tak się cieszę.

Mięśnie napinają się same jeszcze zanim zdążysz pomyśleć co robisz. Biegniesz. Przed siebie. Wzdłuż wyludnionych ulic. Po piachu i bruku. Słyszysz tylko własny, ciężki oddech.
Zaprzeczenie, a później niedowierzanie.

Czy naprawdę posunęli się aż tak daleko?

Nareszcie możesz wrócić…
z nami…
ze mną…

Dyszysz, gdy docierasz nieświadomie do celu. Tłum ludzi zasłania ci widok, jednak unoszący się wokół odór przyszłej śmierci wypełnia twoje nozdrza i zatoki. Zamierasz, kiedy wzrok nareszcie dosięga centrum zbiorowiska. Niewielkie podwyższenie, na którym stoi kilku członków ANBU. Dwóch z nich trzyma w żelaznym uchwycie czarnowłosego mężczyznę.

I wszystko będzie dobrze.

– Sasuke – niemy szept wyrywa się z twoich drobnych ust. Do oczu napływają łzy. Gwałtownie chwytasz powietrze, gdy uderza w ciebie rozpacz. Dostrzegają cię pierwsi ludzie. Gapie z ostatnich rzędów, dla których zrozpaczona pseudo kochanka jest lepszym widokiem, niż majaczący w oddali nukenin.

Spojrzenie kierujesz na drugi plac, zbudowany na skalnej półce. Znajduje się dokładnie przed tobą. Spomiędzy łez dostrzegasz białą postać, która stoje przy barierce.
– W imieniu rady pięciu kage – dociera do ciebie tak dobrze znani ci głos. – z racji nadanego mi prawa. – Sądziłaś, że jest ci przyjazny. – nakazuję – Zaciskasz powieki z niedowierzania. – wykonać karę śmierci – powietrze w twoim organizmie przestaje krążyć, gdy wstrzymujesz oddech. – na Sasuke Uchiha.

Nic ci nie grozi.

Krzyk. Warkot. Jęk. Bulgot.
Błagania czy jeszcze rozkazu?

Przeraźliwy. Wysoki. Sinusoidalnie zmieniający się w pisk przecina powietrze, gdy tylko otwierasz usta. Ciało drży targane rozpaczą, którą przeplata furia. Dziesiątki par oczu odwracają się zaskoczone a ty, nie do końca świadoma, prężysz się do skoku.
Nagle czujesz żelazny uścisk na przedramieniu. Warczysz i odwracasz się gwałtownie w stronę napastnika. Niedźwiedzia maska wpatruje się w ciebie pozbawionymi wyrazu, czarnymi plamami. Prychasz niczym kot i pięścią przepełnioną czakrą zadajesz jeden, precyzyjny cios. Mężczyzna z cichym świstem gwałtownie wypchanego z płuc powietrza, zostaje odrzucony na ścianę budynku.

Rozwiązałaś problem ale straciłaś cenne sekundy. Gdy się obracasz dostrzegasz jak ninja z kataną odwraca się w stronę miłości twojego życia. W trakcie biegu wpatrujesz się w nich uparcie, jakby twoje spojrzenie mogło zamrozić czas.

Przecież jesteś bohaterem.

Przeciskasz się przez tłum. Siłą forsujesz drogę chociaż wiesz, że nie masz szans. Inni już po ciebie idą. Wciągasz powietrze jakby od tego zależało twoje życie i krzyczysz. Wrzeszczysz jego imię. Żeby wiedział. Żeby pamiętał.
Tylko co?

Nie odważą się zabić kogoś takiego.

Dopiero teraz zauważasz, że patrzy na ciebie. Zamaskowana postać zamachuje się. Spoglądasz w ukochane, czarne oczy i dostrzegasz coś, czego nigdy w nich nie widziałaś.
Strach?

Ostrze katany zanurza się w miękką tkankę. Prześlizguje się między kośćmi i dociera do kurczącego się mięśnia.

Ucisk na ramionach znika.
Z ust wycieka krew.
Oczy zamykają się. Na powiekach zostaje wypalony obraz pięknych, płaczących, zielonych oczu.

Chcesz opaść bezwładnie na kolana, tak jak sekundy temu jego martwe ciało. Ale biegniesz dalej.
Wszystko dookoła zamiera, gdy osiągasz cel. Mimo obecności szarych masek, ignorując karcące spojrzenia i szepty niedowierzania klęczysz obok trupa. Napinasz mięśnie, gdy odwracasz go na plecy.

Taki ciepły. Taki rumiany. Taki niemartwy.

Zupełnie jakby spał, myślisz. Twoje drżące ręce błądzą po jego ciele. Niby bez celu. Zagubione. Niedowierzające, że wreszcie mogą go dotknąć.
Krew jest lepka i ciepła. Brudzi twoje dłonie i przedramiona. Widzisz jak nadal powoli wypływa z rany. Miejscami zasycha.
Twoja czakra samowolnie przepływa na niewielki otwór w jego klatce. Wiąże ścięgna, łączy mięśnie, zasklepia skórę.

Nie możesz teraz odejść szepczesz przekonana. – Nie pozwolę ci znowu mnie zostawić – dodajesz, jednak czarne oczy pozostają tak samo zapadnięte. Zupełnie jak setki, dziesiątki innych, które próbowałaś ocalić zaledwie kilka tygodni temu.

Metaliczny zapach i matowe rogówki przywołują wspomnienia. Jęki umierających. Krzyki cierpienia. I krew. Wszędzie. Czerwona, ciemna i mazista.

Ktoś chwyta cię za bark. Gwałtowne szarpnięcie odrywa cię od pacjenta. Ale ciebie już nie ma. Klęczysz wpatrzona w dal. Ręce bezwładnie zwisają wzdłuż twojego ciała.
Jesteś kilometry dalej, godziny wcześniej.

Smród. Odór brudu i potu wymieszanego z łzami, doprawiony gorzko-kwaśnym aromatem fekaliów dochodzi zewsząd.
Stoisz pozbawiona energii i ochoty. Kolejne pole bitwy, na które docierasz i kolejni ranni, którym już nie pomożesz.
Ciała kłębią się na stosach. Ludzkie, szare i wypompowane z krwi mieszają się z białymi truchłami genetycznych eksperymentów.

Kładziesz się wśród nich wszystkich. Zagubiona. Obojętna. Kontemplujesz. Może, jeśli tu zostaniesz, to wszystko w końcu zniknie? Pamiętasz, że kiedyś chciałaś krzyczeć. Biec. Pomagać. Operowałaś i zamykałaś pacjentów niczym puszki konserw na taśmie produkcyjnej.
Ale jaki to ma cel? Leczysz ich a oni nadal umierają. Wlewają się mięsnymi potokami do prymitywnych imitacji szpitala, żeby chwilę później wrócić na front.
Zaczynasz się śmiać. Twój chichot roznosi się po polanie tworząc małą groteskę. Kroplę szaleństwa wśród kałuży horroru.

Seria szarpnięć i krzyków wybudza cię. Stoisz, chociaż nie pamiętasz abyś wstawała. Nieprzytomnym wzrokiem patrzysz na biel maski. Wszystko wydaje ci się takie odległe, odrealnione. Dotykasz dłonią czoła, przesuwasz ją na policzek. Myślisz, że masz gorączkę. Jednak, gdy czujesz, że zostawiasz na nich mokry ślad zaskoczona podnosisz obie dłonie do twarzy.

Krew? Myślisz zdziwiona.
Jego krew. Uderza w ciebie nagle.
Szlachetna, zbrukana i odkupiona. Krew zgniłego i zagubionego rodu. Teraz martwego jak jego ostatni potomek. Jak czyny, które miały go rozgrzeszyć.

Zapadasz się. W sobie. W nim. W jego losie. Oddech sam ucieka z płuc, zabiera tlen z pęcherzyków. Rozpacz łamie ci żebra, rozdziera tkanki. Masz wrażenie, że wylewa się z ciebie i z chlupotem rozbija o ziemię.

Rozbieganym wzrokiem starasz się znaleźć jego ciało. Powinno być tu. Obok. Przecież nigdzie nie odchodziłaś. Kątem oka dostrzegasz obcych ci ludzi otaczających czarny wór. Ignorując ostry ton stojącego obok ANBU odwracasz się w tamtą stronę jednak coś cię powstrzymuję. Zaczynasz się wić próbując uwolnić od palącego dotyku. Krzyczysz niczym opętana, gdy mężczyźni zrzucają ciało na stojący pod podwyższeniem wóz.

Nagle czujesz ukłucie. Precyzyjny cios wymierzony w jeden z punktów witalnych. Łzy momentalnie przestają ciec, ręce już nie drżą a ty wpadasz w ciemność…
* * *

Pogrzeb obserwujesz zza farmakologicznej mgły. Od egzekucji nie możesz spać ani jeść. Przyjaciele, lekarze. Udają troskę choć nie rozumieją. Obdarowują się pełnymi troski i niepokoju oczami, nieskończonymi tupperwere’ami z jedzeniem i drobnymi, kolorowymi pastylkami. Myślą, że to ci pomaga a ty nie wyprowadzasz ich z błędu. Kiedy znikają, dalej błąkasz się między wspomnieniami, próbując zrozumieć co się stało.

Jest gorąco. Słońce liże cię swoimi promieniami po policzkach, łydkach i dekolcie. Dogrzewa obolałe od dreszczy i ciągłego szlochu ciało, zatapiając się w czarnej tkaninie ubrań. Zupełnie jakby chciało wypalić resztki twojej świadomości.

Stoisz osamotniona obok grabarza. Nie ma rodziny, która by zapłakała. Nie ma przyjaciół, którzy by pamiętali. Gdzieś niedaleko majaczy zgarbiona postać senseia. Nie chcesz dopuścić do siebie tej myśli, bo wiesz, że nie darujesz mu. Nie wybaczysz tego, że zostawił swojego podopiecznego, gdy go najbardziej potrzebował. Że nie walczył, tak jak powinien. Wmawiasz sobie, że tak jak Naruto, jest gdzieś daleko i nie wie.

Ta część cmentarza jest szara. Martwa. Niegdyś białe nagrobki przytłaczają monotonią inskrypcji. Fugaku Uchiha, kochający mąż i ojciec.
Mikoto Uchiha, kochająca żona i matka.
Hazuki… córka i matka…
Uchiha... Hikaku…
syn…
Naori.. siostra…
ojciec... Rai…
Uchiha…  
Naka…
dziadek... Setsuna…
Uchiha…
brat i syn...  
Hikaku…

Kręci ci się w głowie. Czy naprawdę było ich aż tylu? Sama myśl jest dla ciebie irracjonalna. Nie pamiętasz twarzy, imion, znaków na plecach. Nikt o nich nie opowiada. Nie wspomina. A przecież byli ludźmi jak wszyscy. Marszczysz czoło. Powoli opada na ciebie ciężar tragedii, który do tej pory dźwigał Sasuke.

Trumna z hukiem opada na dno a ty wzdrygasz się. Grudy ziemi bębnią o drewniane wieko skrzyni. Bez słowa pożegnania. Bez czasu na smutek.
Chcesz płakać. Chcesz rwać różowe kosmyki i rozrzucać dookoła niczym kawałki własnego serca. Ale nie możesz. Chemia płynąca w twoich żyłach otępia cię na tyle mocno, że jedynie wpatrujesz się w niknący pod glebą szkarłat trumny.

Opuszczasz cmentarz szybkim krokiem. Wtulasz się w za dużą marynarkę i chwiejnie kierujesz się w stronę mieszkania. Teraz wydaje ci się za duże i zbyt radosne. Przecież starałaś się o nie z myślą, że Sasuke do ciebie dołączy. Jako kochanek, chłopak, przyjaciel. Ktokolwiek. Obiecałaś mu spokój i domowe ciepło. A dałaś zbitek drewnianych dech i kwaterę na cmentarzu.

Kiedy idziesz otaczają cię szepty. Ulice są przepełnione ludźmi, którzy patrzą na ciebie. Z początku robili to ukradkiem. Teraz nawet nie starają się z tym kryć. Są pełni niedowierzania. Obrzydzeni twoją rozpaczą i trwającą latami, niemą zdradą.
Pozostajesz milcząca. A przynajmniej starasz się, dopóki cię widzą. Czujesz wtręt, w którym toniesz za każdym razem, gdy obdarowują cię obślizgłymi spojrzeniami. Emanujesz nienawiścią, kiedy przypominasz sobie, że twoje cierpienie jest ich winą.

Furia Uchihów i żądza zemsty spływają na ciebie, gdy jesteś sama. Płaczesz, chociaż nie jesteś pewna dlaczego. Wpatrujesz się w starą fotografię drużyny siódmej. Jedyne zdjęcie, na którym jesteście razem. Powoli wszystko staje się dla ciebie jasne. Nareszcie rozumiesz. Szaleńczy chichot sam wydostaje się z twoich ust. Brzegami dłoni dociskasz oczy, aby przestały łzawić. Jedną dłoń wplatasz we włosy, za które przez chwilę ciągniesz, sprawdzając czy znowu możesz czuć ból. Drugą ocierasz spływającą z nosa wydzielinę.

– Nie martw się – szepczesz, chociaż twój głos przypomina bardziej szlifowanie metalu. – Oni wszyscy za to zapłacą – oznajmiasz głaszcząc szybę ramki, w miejscu twarzy chłopaka. – Już ja tego dopilnuję.
* * *

Wodociągi to średniej wielkości budynek znajdujący się na obrzeżach wioski. Ciągle wypełniony szumem wody, pachniał jak świeżo zdezynfekowana sala operacyjna.

Znasz je z wielkiej odbudowy po ataku Paina. Często przychodziłaś zebrać próbki do badania jakości mikrobiologicznej wody, więc nikogo nie zdziwiła twoja nagła wizyta. Jak zawsze był środek dnia, a wszystkich pochłaniała własna praca.

Wolnym chodem docierasz do głównej rozdzielni. Głośny szum wody oraz bzyczenie aparatury wrzynają ci się w skroń. Oparta o zamknięte drzwi, przebierasz nogami analizując pomieszczenie. Kiedy znajdujesz to, czego szukałaś, prawa część ust unosi się do góry, wykrzywiając w coś na wzór uśmiechu.

Dozownik chloru otwierasz łatwiej niż myślałaś. Słój, który masz w torbie przez sekundę waży setki ton, wgniatając cię w podłogę. Przebłysk zwątpienia wystrzelił z jednej części mózgu by synapsami pognać do drugiej.
Tłumisz go gwałtownie i wyjmujesz szklany pojemnik. Zawartość chlupocze złowieszczo. Przyglądasz się jej zaintrygowana. Trucizna jest zupełnie bezbarwna, pozbawiona smaku i zapachu. Krystalicznie czysta, ma swój urok mimo straszliwego działania. Znaleziona w jednej z licznych kryjówek Orochimaru jest efektem ostatniej misji, którą wykonałaś. Uśmiechasz się wiedząc, że coś, co miało ochronić wioskę przed twoim gniewem, przyczyni się do jej upadku.

Postanowiłaś, że za zemstę zabierzesz się bardziej finezyjnie, niż Sasuke. Nie widzisz celu w atakowaniu jej i wyrzynaniu jednego mieszkańca za drugim. Za dużo roboty. Za dużo… brudu. Ty stawiasz na kobiecą klasykę. Mieszankę chemiczną, która po dostaniu się do organizmu, zostaje momentalnie zaabsorbowana.
– Jeżeli wierzyć dokumentacji Sannina – mówisz obracając przed oczami słój – ciało ofiar zaczyna gnić po kwadransie. Po godzinie rozkład doprowadza do zgonu. – Otwierasz pojemnik i przechylasz go nad zasobnikiem. Obserwujesz jak ciecz łączy się z płynem w zbiorniku. – Chyba że wcześniej wystąpi paraliż. Skutek uboczny, pojawiający się u czterdziestu trzech procent chorych.

Zadowolona wychodzisz z pomieszczenia, dokładnie zamykając drzwi. Sprężystym krokiem wydostajesz się z budynku i kierujesz się w stronę Skały Hokage.
Nareszcie nie słyszysz szeptów. Ulice w końcu są spokojnie a ty bez problemu docierasz na szczyt urwiska. Chcesz się nacieszyć chaosem, który wywołałaś. Zobaczyć, czy aby na pewno Konohańczycy będą cierpieć tak samo jak ty.
Gdy słyszysz pierwszy, pełen przerażenia i bólu krzyk, uśmiechasz się krzywo. Siedzisz na skraju urwiska i beztrosko machasz nogami. Widzisz jak pierwsi ludzie dotknięci nieznaną chorobą biegają po wiosce, panicznie szukając pomocy. Jak tłumy ludzi dobijają się do szpitala, któremu do tej pory ledwo wystarczało miejsca dla chorych. Z zniesmaczeniem patrzysz, jak ninja skaczą po najbliższych dachach, zbliżając się do Rezydencji Hokage.
– Czas uciekać! – chichoczesz i znikasz w kłębie dymu.
* * *

Dwadzieścia jeden godzin. Tyle wystarczyło, żeby wielka Wioska Liścia obróciła się w pył. Idąc po pustych ulicach czujesz odór rozkładu. Nie sądziłaś, że tak szybko stanie się aż tak silny. Na ulicach nie ma wiele trupów. Znaczna większość mieszkańców umarła we własnych łóżkach, nie mogąc uzyskać pomocy.
Przechodząc obok kwiaciarni nie dostrzegasz blond kitki. W dzielnicy Inuzuka, pierwszy raz od dawna nie słyszysz żadnego ujadania. Wokół Akademii brakuje ci dziecięcych krzyków.
Mimo to czujesz, że tak powinno być.

– Tak jest nareszcie dobrze – stwierdzasz dochodząc do bram cmentarza. Białe nagrobki wreszcie cię nie odstraszają. Wydaje ci się, że szare, matowe kamienie w najstarszym skrzydle niemal witają cię jak swoją.
Kiedy docierasz do jedynego ciemnego nagrobka wzdychasz głęboko z zadowolenia. Cieszysz się, bo kamieniarz, dzięki sporej łapówce, przełamał swoją niechęć i zdążył tuż przed śmiercią wykonać twoje zamówienie.

Opadasz na kolana wpatrując się w czerń marmuru. Zza pleców wyciągasz długi nóż, którego ostrze połyskuje w słońcu. Rozpinasz burgundową kamizelkę odsłaniając brzuch i biustonosz. Zimny metal styka się z twoją skórą. Czujesz przyjemny dreszcz przelatujący przez dolne partie kręgosłupa. Zamykasz oczy. Czujesz powiew letniego wiatru na gołej skórze. Słyszysz jak liście szorują po piasku.
Zaciskasz dłonie mocniej na rękojeści i dociskasz do siebie niczym ukochane dziecko. Tkanka ustępuje pod naporem ostrza, które przenika przez nią i zagłębia się dalej, rozcinając wszystko co napotka na swojej drodze.
Ostrym szarpnięciem wyciągasz sztylet i odkładasz go na bok. Widzisz jak krew rytmicznie wycieka z rany przy każdym skurczu serca. Delikatnie opadasz na prawy bok, kiedy kątem oka dostrzegasz sylwetkę.

Słabniesz. Nie masz siły podnieść głowy i przyjrzeć się intruzowi, który psuje twoje ostatnie chwile życia. Mrużysz oczy chcąc odzyskać ostrość widzenia, jednak dostrzegasz tylko czarne, wysokie buty i skraj grubego, fioletowego sznura.
– Irytująca… – słyszysz, a twoje serce bije szybciej. Chcesz coś powiedzieć. Sprawdzić. Dotknąć. Jednak jedyne co czujesz to powoli obejmujący cię chłód, gdy zapadasz w ciemność…

Kiedy odpływa, na jej twarzy widać konsternację zmieniającą się w delikatny uśmiech ulgi. Na chwilę odrywasz spojrzenie od jej spokojnej twarzy i przyglądasz się białym literom wyrytym na nagrobku.

Tu spoczywa Sasuke Uchiha, bohater Czwartej Wielkiej Wojny Shinobi oraz Sakura Haruno jego wierna przyjaciółka.

Wzdychasz. Podchodzisz bliżej i zatrzymujesz się nad kobietą. Dwoma palcami odgarniasz kosmyki z jej bladej twarzy. Wstajesz, wzrokiem szukając członków Taki i czerwonowłosej kobiety.


_________________________________________________
I jak Wam się podoba takie otwarte (?) zakończenie?

Miałam bardzo wiele dylematów podczas pisania tego szorta. Wiele wstępnych założeń uległo zmianie w trakcie tworzenia historii.

Opowiadanie chciałam zamieścić z okazji Halloween, jednak jak zwykle zanim zdecydowałam się na napisanie czegokolwiek, termin minął, a ja pozostałam z dręczącym mnie pomysłem.

Mam nadzieję, że się Wam podobało. Nie obiecuję następnego opowiadania, bo nie mam pojęcia kiedy znów będę miała czas i pomysł na cokolwiek. Pozostaje mi tylko liczyć, że gdy już je dodam, to się znów spotkamy ;)

Konglomerat - całość będąca połączeniem różnorodnych elementów (Słownik Języka Polskiego PWN)

6 komentarzy:

  1. Dobra, partówka bardzo mi się podobała. Świetnie pokazałaś jak śmierć Sasuke wpłynie na Sakurę. Ale ja się zastanawiam, kto w takim razie umarł, skoro to nie był Uchiha. :D Ktoś się za niego podmienił? Może Karin? :D
    Tego jestem ciekawa. ;)
    No to co? Do zobaczenia u ciebie za jakiś czas? xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję, dziękuje!
      Jesteś pewna, że nie zginął? Może to co Sakura widziała przed śmiercią, było tylko omamem? Wymysłem jej chorego umysłu?
      A może jednak wszystko ukartował Sasuke i przyszedł ją uratować? Może razem na ruinach Konohy odbudowali klan Uchihów?
      A co jeśli mimo wszystko zostawił ją, żeby się wykrwawiła na jego grobie?

      Tak wiele możliwości, tak mało wyjaśnienia, co ;D
      Pisząc to, miałam nadzieję, że namieszam czytelnikom w głowie i chyba trochę mi się udało :)

      Zdecydowanie do zobaczenia!

      Usuń
  2. Czytam ostatnio same złe zakończenia, więc zaparłam się na Twoją partówka, ponieważ moja głowa mówiła "Kropcia da Ci do poczytania happy end". Nie dała, ale dlaczego obrazek Sakury nie naprowadził mnie na to czego mogę się spodziewać? Czasami bywam głupiutka ^^". A co do opowiadania: nie zabijajcie mi Sasuke! Błagam, nie! To takie przykre, jak mi go brakuje. A ta świruska Sakura to już w ogóle dramat! Odpływa w niebyt i jest tutaj gorsza od Orochimaru i innych zbirów. Koniec końców zgnije jak mieszkańcy w niezakopanym grobie. Słodko-gorzka miłość kobiety.
    Buziaki!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale skąd taki sceptycyzm? Jak już odpowiadałam Izanami Hell - wszystko jest kwestią interpretacji ;)
      Moim celem od początku było stworzenie zakończenia, które pozostaje do interpretacji czytelnika! Dlatego spokojnie możesz założyć, że Sasuke wcale nie zginął, a na dodatek przyszedł po Sakurę i ją uratował.
      A potem żyli długo i szczęśliwie bez skrzywień psychicznych wywołanych traumą lub żądzą zemsty, z gromadką małych dzieci ;D

      Usuń
  3. Aaa! To było brutalne, brutalne i mocne. I mi się podobało :D
    Jednak ja wolę wierzyć w to smutne zakończenie - taka ze mnie trochę masochistka :P
    Szorcik pełen emocji, czytałam, czując ciarki na ciele.
    Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że również Tobie się spodobało! Przyznam - miało być strasznie, koszmarnie i zagadkowo.

      Bardzo mi miło, że przypadło Ci do gustu <3

      Usuń

Szablon autorstwa Sayuri7 | Credits x ,x